Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1213

Ta strona została skorygowana.

— Mniejsza więc o to, niech i tak będzie, mój dobry panie — rzekł Rodin, stojąc już na progu, — nie będę się już panu dłużej naprzykrzał; przebacz pan memu natręctwu... jako przynoszący nowiny... wyborne nowiny od marszałka Simon... przeszedłem...
— Wiadomość od naszego ojca! — rzekła żywo Róża zbliżając się do Rodina.
— Jakie to dla mnie szczęście, że znowu mogę przynieść pocieszającą nowinę tym kochanym pannom; otóż znowu oglądam je takie same, jak je ostatni raz widziałem, zawsze miłe, ładne, mniej smutne, aniżeli owego dnia, kiedym po nie przybył do owego bezecnego klasztoru, gdzie je niegodziwie zatrzymywać poważono się. Jakże je widziałem uszczęśliwione... rzucające się w objęcia zacnego ojca!...
Te kilka słów przypomniały Dagobertowi i dziewczętom usługi, jakie rzeczywiście wyświadczył im Rodin; lubo marszałek słyszał, jak panna de Cardoville mówiła o Rodinie, jako o człowieku bardzo niebezpiecznym, jednak ojciec Róży nieopowiedział o tem Dagobertowi; lecz ten, nauczony doświadczeniem i pomimo tylu przyjaznych dla jezuitów pozorów, czuł ku niemu nieprzezwyciężoną odrazę: dlatego też nagle rzekł:
— Ty jesteś złośliwy, chytry, ale ja nie jestem rekrutem.
— Ja jestem złośliwy, chytry, ja? — rzekł Rodin z miną niewiniątka.
— I jak jeszcze... Myślisz, ze mnie złudzisz swemi jedwabnemi słówkami? o! nie chwycą się mnie one... Posłuchaj mnie tylko: Jeden z waszej czarnej bandy ukradł mi mój krzyż... ty mi go zwróciłeś... mniejsza o to, niech i tak będzie... ktoś inny z waszej bandy uprowadził te dzieci... ty ich poszedłeś szukać... i to prawda... Oskarżałeś zaprzańca d’Aigrigny... i to jeszcze prawda... ale to wszystko dwóch tylko dowodzi rzeczy: pierwsza jest to, ze byłeś takim niegodziwcem, iż należałeś do spisku tam-