Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1215

Ta strona została skorygowana.

— Jeden z przyjaciół tego starego nędznika (nie mogę tego pominąć;) jak mi mówił, zna waszego ojca i spotkał go o dwadzieścia pięć mil stąd; wiedząc, że ten człowiek jedzie do Paryża, marszałek miał mu polecić, żeby wam albo sam oświadczył, albo też kazał oświadczyć, że czuje się dobrze i że spodziewa się wkrótce oglądać was...
— Ach! jakie szczęście! — zawołała Róża, wielce ucieszona.
— Widzisz więc, Dagobercie, że niesłusznie miałeś w podejrzeniu tego staruszka — dodała Blanka — tak srogo się z nim obchodziłeś!
— Być może... jednakże wcale tego nie żałuję...
— Dobrze, mój Dagobercie, twoje przywiązanie do nas czyni cię tak podejrzliwym — rzekła Róża przymilającym tonem — dowodzi to, jak dalece nasz kochasz. I chyba nie odmówisz swym dzieciom...
— Dobrze więc, mówcie, zobaczymy... — rzekł Dagobert, patrząc to na jednę to na drugą — ja muszę się mieć na ostrożności. Pewny jestem, że idzie o coś takiego, na co im trudno będzie pozwolić...
Dziewice mówić już miały, gdy wtem zlekka zapukano do drzwi.
— Kto tam? — rzekł Dagobert.
— Ja, Justyn, panie Dagobercie — odezwał się głos za drzwiami.
— Cóż mi powiesz? — zapytał się Dagobert.
— Panie Dagobercie — odpowiedział Justyn — na dole, przed domem, jakaś dama czeka w powozie; przysłała lokaja dowiedzieć się, czy można widzieć się z księciem i z pannami. Powiedzieliśmy jej, że księcia Jegomości niema w domu, ale panny są; chce widzieć się z niemi.. mówiąc, że przybywa po kweście.
— Ta dama przybywa po kweście — rzekła Róża do Dagoberta — pewno kwestuje na ubogich; powiedziano jej, że jesteśmy w domu; nie możemy więc odmówić jej przyjęcia... tak mi się zdaje?