Księżna Saint-Dizier umiała, gdy zachodziła potrzeba, przybrać jak najbardziej ujmującą powierzchowność, czułą maskę. Dagobert, pomimo cierpko-kwaśnego humoru. Róża i Blanka, pomimo zwykłej ich wiekowi nieśmiałości, za pierwszem zaraz widzeniem, uczuli poszanowanie i ufność dla księżnej Saint-Dizier; te, zbliżywszy się do dziewcząt, uprzejmie je przywitała i rzekła im przymilającym tonem:
— Wszak z pannami Ligny mam zaszczyt mówić?
Róża i Blanka, nie przywykłe do słuchania tak szanownego miana ojcowskiego, zarumieniły się i spojrzały na siebie, nic nie odpowiadając.
Dagobert, chcąc je wyręczyć, rzekł do księżnej:
— Tak, pani, te panny są córkami marszałka Simon.
Ona zaś rzekła tkliwym, zupełnie zgodnym z przybraną rolą tonem:
— Przychodzę do pań prosić je o miłosierdzie nad nieszczęśliwemi ofiarami cholery: jestem jedną z pomiędzy dam opiekunek dobroczynności i, jakikolwiek może być ich dar, przyjmę go z czułą wdzięcznością...
— Dziękujemy pani, że tak łaskawie podaje nam sposobność do dobrego uczynku — rzekła uprzejmie Blanka.
— Pani — rzekł z uszanowaniem Dagobert — racz pani odpocząć, zanim Róża powróci z woreczkiem...
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1217
Ta strona została skorygowana.
IV.
KWESTA.