Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1221

Ta strona została skorygowana.

łem na usłyszane słowa dewotki — nie mamy już naszej matki; nasz ojciec jest nieobecny... pani masz tak piękną duszę, tak szlachetne serce, iż najlepiej do niej udać się możemy... z prośbą o radę.
— O jaką radę? moja kochana pani? — rzekła księżna — tak... moje kochane dziecko, pozwól, że cię tak nazwę, bo to będzie zgodniej z waszym i moim wiekiem...
— I nam także miło będzie otrzymać od pani to nazwanie — rzekła Blanka; potem dodała — miałyśmy guwernantkę; okazywała nam zawsze najwyższe przywiązanie; tej nocy zapadła na cholerę...
— Och! dla Boga, — rzekła księżna, udając mocny żal.
— Pierwszą naszą myślą było biec natychmiast do naszej guwernantki, szczerze panią zapewniamy, żeśmy tak chciały; lecz Dagobert tak nas kocha, iż zaraz lęka się o nas...
— Trzeba darować skrupuły temu dobremu człowiekowi — rzekła dewotka — lecz jego obawa, jak to same panny uważacie, jest zbyteczna, od ilu to już dni odwiedzam ja ambulansy, wiele mych przyjaciółek to samo czyni, a przecież dotąd żadna z nas nie uczuła najmniejszego znaku choroby... która, zresztą, nie jest zaraźliwą, już to teraz dowiedzioną jest rzeczą... dlatego, bądźcie panie spokojne...
— Pani, czy to jest niebezpieczne czy nie — rzekła Róża — powinnyśmy odwiedzić naszą guwernantkę.
— Tak sądzę, moje dzieci; bo inaczej możeby was obwiniła o niewdzięczność, a nawet o podłość, potem — dodała księżna Saint-Dizier ze skruchą — nie idzie tu jedynie o pozyskanie sobie szacunku ludzi, trzeba także myśleć o zasłużeniu łaski Boskiej... i dla swych krewnych... bo utraciłyście matkę, nieprawdaż?
— Tak, pani, niestety!
— Przyjęła ostatnie sakramenta?