Moroka, jakgdyby nie mógł uwierzyć temu, co zaszło.
Dagobert, żałując swego uniesienia, ale już gotów na wszystko, gdyż nie było już dla niego sposobu pojednania, żywo spojrział wkoło siebie i, cofając się o kilka kroków, stanął na pierwszych stopniach schodów.
Burmistrz stał przy ławce w kącie sieni, Morok tuż przy burmistrzu. Ten, zmylony poruszeniem żołnierza, sądząc, że Dagobert chce uciekać, zawołał:
— Aha! myślisz, że się wymkniesz, ośmieliwszy podnieść rękę na mnie... Nędzniku!
— Panie burmistrzu, miej litość nade mną... zlituj się... Nie mogłem się oprzeć uniesieniu; żałuję mego postępku, — rzekł Dagobert żałosnym głosem, pokornie schylając głowę.
— Nędzniku! żadnej litości dla ciebie... zgaduję twoje skryte zamiary... Nie jesteś tym, za kogo się podajesz, w tem wszystkiem ukrywać się może zbrodnia stanu, — dodał urzędnik tonem wielce dyplomatycznym. — Ludzie, chcący zakłócić spokój, gotowi są na wszystko.
— Nie wierz, panie burmistrzu... biedak jestem... i nic więcej...
— Dobrze, dobrze, wszystko się wyjaśni w więzieniu — odpowiedział burmistrz.
— A ty — dodał żołnierz, zwracając się do Moroka — ty, co jesteś sprawcą wszystkiego... przemów przynajmniej choć słowo za mną do pana burmistrza.
— Powiedziałem mu... co miałem do powiedzenia — odrzekł Morok ironicznie.
— Aha! wstyd ci teraz, stary włóczęgo... Myślałeś, że mnie oszukasz twemi jeremjadami — rzekł burmistrz, postępując ku Dagobertowi, — ale znam ja cię, ptaszku... Zobaczysz, że w Lipsku są dobre więzienie dla francuskich wichrzycieli i dla awanturniczych nierządnic, bo te twoje panienki nie są lepsze od ciebie... Chodźno za mną... a ty, Moroku, idź...
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/123
Ta strona została skorygowana.