ści, idźcie do nieba!... kiedy, niestety! Bóg was powołuje do siebie, jakgdyby ziemia niegodna była posiadać was.
— Moja siostro!... mój ojcze!...
To były ich ostatnie słowa.
Potem dobywszy ostatnich sił, dwie siostry jakgdyby chciały się nawzajem do siebie przycisnąć; omdlałe ich powieki wpół otworzyły się, jakgdyby raz jeszcze widzieć się chciały; opadły im zemdlałe ręce i głębokie westchnienie wydobyło się z ich otwartych ust. Róża i Blanka już umarły.
Gabrjel i siostra Marta uklękli przy śmiertelnem łożu i modlili się. Wtem dał się słyszeć krzyk w sali. Wbiegł Dagobert, obłąkany, zadyszany. Na widok Gabrjela i miłosiernej siostry, klęczących przy ciałach jego dzieci, żołnierz, osłupiały, przeraźliwie krzyknął, chciał jeszcze postąpić... lecz daremnie, gdyż, zanim zdążył Gabrjel przybiec do niego, Dagobert upadł i siwa jego głowa odbiła się od posadzki.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Jest noc... noc ciemna, burzliwa. Pierwsza godzina po północy wybiła na kościele Montmartre. W tym właśnie dniu wyprowadzono na cmentarz Montmartre trumnę, która, według życzenia Róży i Blanki, zawierała ich zwłoki... Pośród grubej pomroki, zakrywającej pole umarłych, widać błąkające się białe światło. To grabarz. Przechadza się ostrożnie z latarką w ręku. Z nim chodzi mężczyzna, otulony płaszczem; schylił głowę; płacze. To Samuel. Samuel... stary żyd... stróż domu przy ulicy Św. Franciszka.
W nocy, po pogrzebie Jakóba Rennepont, który umarł pierwszy z pomiędzy siedmiu spadkobierców i pochowany został na innym cmentarzu, przyszedł także Samuel i prowadził tajemną rozmowę z grabarzem... aby uzyskać jego łaskę za cenę złota... Nadzwyczajną, przerażającą łaskę!