dziobkiem... niedołężny tygrys zwinął się przy jej nogach i schował pazurki...
I Rodin coraz prędzej przechadzał się.
— Skąd to, kiedy tę rudą dziewczynę przyrównywam do gołębicy, przychodzi mi na myśl owa baba Sainte-Colombe, której nadskakuje ten brzuchaty Jakób Dumoulin, a którą, jak się spodziewam, zapędzi do naszej owczarni ksiądz Corbinet! tak, skąd mi przychodzi na myśl ta megera?... Często uważałem, że jak niespodziany traf przywodzi nam na myśl rymy, tak podobnież bywa, że zaród najlepszej myśli zawiera się w jednem słowie, w niedorzecznem zbliżeniu wyobrażeń, jak było to ostatnie... Sainte-Colombe szkaradna czarownica... i piękna Adrjanna de Cardoville.
Rodin wyprostował się, złożył ręce na krzyż z niewymownym triumfem zawołał:
— Oh! w tych tajemnych obrotach umysłu jest coś pięknego, godnego podziwu... ileż to niepojętych związków w myślach ludzkich... częstokroć początek ich bywa w bardzo błahem słowie, a koniec stanowi myśl świetną, wzniosłą, wielką.
I, znowu przeszedłszy się spiesznie, dodał:
— Tak... warto spróbować... im dłużej się zastanawiam, tem projekt ten zdaje mi się lepszym...
Wtem dający się słyszeć turkot powozu pocztowego, zajeżdżającego na dziedziniec domu przy ulicy Vaugirard, zwrócił uwagę Rodina.
Daszek nad schodami, prowadzącemi do sieni, przed którą zatrzymał się powóz, nie pozwolił Rodinowi zobaczyć wysiadającej osoby.
— Mniejsza o to — rzekł, odzyskując powoli zimną krew — dowiem się zaraz, kto przybył, A tymczasem trzeba napisać do tego głupca Jakóba Dumoulin, może mi być użytecznym. Mam go w ręku, musi być posłuszny.
Rodin usiadł przy biurku i zaczął pisać.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1251
Ta strona została skorygowana.