Metys przybrał taką minę, jakgdyby spalić się miał ze wstydu:
— Panie, ulituj się nade mną, nie naigrawaj się ze mnie, najsroższe męczarnie nie wymogłyby na mnie tego wyznania... lecz ty, panie, syn królewski, ty raczyłeś powiedzieć swemu niewolnikowi... Bądź moim przyjacielem...
— A ten przyjaciel... jest ci wdzięczny za to zaufanie — rzekł żywo Dżalma.
— Zdradzona miłość... ściąga na siebie taką wzgardę, tyle dotkliwych szyderstw’... — rzekł Faryngea z goryczą...
— Ale czy pewny jesteś, że cię zdradzają? — odrzekł łagodnie Dżalma.
— Ta kobieta... wyznaczyła schadzkę innemu mężczyźnie, którego przekłada nade mnie... aż nadto pewny jestem...
Książę, położywszy rękę na ramieniu metysa, rzekł:
— Faryngeo... posłuchaj mnie... posłuchaj tylko, co ci powiem... Na tę schadzkę... która, jak mówisz, przekonać cię ma o jej niewinności... lub zdradzie kobiety, którą kochasz... na tę, mówię, schadzkę... udać się wypada.
— Och! — tak — rzekł metys ponurym głosem, złośliwie się uśmiechając — tak... pójdę...
— Ale nie pójdziesz sam...
— Panie, nie pojmuję tego, co mi mówisz? — zawołał metys — któż pójdzie ze mną?...
— Ja...
— Ty, panie?...
— Na tę schadzkę pójdę z tobą i jeżeli nie mylą mnie moje życzliwe dla ciebie przeczucia... zdaje mi się, że fałszywe pozory uwodzą cię.
Za nadejściem nocy metys i Dżalma, płaszczami się otuliwszy, wsiedli do fiakra.
Faryngea powiedział stangretowi, aby jechał do domu pani Sainte-Colombe.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1261
Ta strona została skorygowana.