— Dagobercie, czekamy na ciebie, chodź prędko — mówiły zcicha sieroty, stojące pod cknem.
Dzięki wysokiej postaci, żołnierz zeskoczył raczej, aniżeli zsunął się na ziemię.
Zaledwie upłynął kwadrans od chwili, kiedy Dagobert, z dziewczętami w ucieczce opuścił oberżę pod Białym Sokołem, gdy wielki trzask rozległ się w domu.
Morok i burmistrz wspólnemi siłami, za taran używszy stołu, wyłamali drzwi więzienia gwałtownem uderzeniem; widząc światło, wbiegli do izdebki sierot, już pustej.
Ujrzawszy prześcieradło za oknem, Morok wykrzyknął:
— Panie burmistrzu!... patrz... tędy uciekli... przy tak ciemnej i burzliwej nocy nie mogli jeszcze daleko zajść.
— Bezwątpienia... złapiemy ich... nikczemne włóczęgi... Oj! zemszczę ja się... Prędzej, Moroku... idzie tu o twój i mój honor...
— O więcej tu jeszcze idzie dla mnie, panie burmistrzu — odpowiedział Morok ponuro gniewnym głosem, potem, szybko zbiegając po schodach, otworzył drzwi dziedzińca i zawołał na całe gardło:
— Goljat! spuść psy z łańcuchów... gospodarzu, latarni, pochodni... uzbrójcie się ludzie... W pogoń za zbiegami; nie mogą nam się wymknąć, trzeba ich dostać... żywych lub umarłych!
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/127
Ta strona została skorygowana.