Morok, schwyciwszy włócznię, zbliżył się ku drabinie, chciał zejść na dół, lecz wtem ujrzał kogoś wchodzącego przez otwór. Nowoprzybyły miał cerę śniadą i ogorzałą; kamasze skórzane, pyłem okryte, świadczyły, iż długą odbył drogę; na plecach miał torbę przywiązaną rzemieniem.
— Do licha zwierzęta! — zawołał stając na podłodze — możnaby powiedzieć że mnie nie poznają, po trzech dniach mej nieobecności...
Judasz wysunął łapę z klatki... a Śmierć skoczyła jak wściekła... czyż nie poznaje mnie już?
Było to powiedziane po niemiecku. Morok odpowiedział w tymże języku z lekkim okcentem obcym.
— Dobre czy złe nowiny, Karolu? — zapytał niespokojnie.
— Dobre nowiny...
— Spotkałeś ich więc?
— Wczoraj, o dwie mile od Wittenberga.
— Bogu dzięki! — zawołał Morok, składając ręce, z wyrazem wielkiej radości. — A rysopis, czy zgodny?
— Najzupełniej! dwie dziewczyny w żałobie, koń biały, starzec ma długie wąsy, furażerka granatowa, płaszcz szary... i pies sybirski za nim z tyłu.
— Zostawiłeś ich?
— O pół mili... za półgodziny tu staną.
— Czy mówiłeś ze starym?
— Niepodobna... Szedłem za nim aż do wczorajszego noclegu, udając, że spotkałem ich przypadkiem; odezwałem się do wysokiego starca po niemiecku, mówiąc to, co zwykle mówią do siebie piesi wędrowcy: Dzień dobry! i szczęśliwej podróży, kolego!“. Za całą odpowiedź, spojrzał na mnie z ukosa, i końcem kija pokazał mi drugą stronę drogi.
— A na noclegu... nie próbowałeś znowu wdać się w rozmowę?...
— Raz jeszcze... ale tak mnie po grubijańsku przywi-
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/13
Ta strona została skorygowana.