chytrości, wyniosłości i pychy, piekielnego ducha o niepohamowanej chęci panowania, nie mógłby znaleźć lepszego wzoru. Gdy Rodin wrócił, twarz jego zwierzchnika przybrała zwykły wyraz.
— To ajent, — rzekł Rodin, pokazując pięć listów, które trzymał w ręku, — niema nic z Dunkierki.
— Nic... — krzyknął jego zwierzchnik z żałosnem wzruszeniem, które dziwnem wydawało się w porównaniu z wyrazem dumy i pogardliwej pychy, która dopiero co malowało się na jego twarzy, — nic!... żadnej wiadomości od mej matki... jeszcze dwadzieścia cztery godziny udręczenia.
— Zdaje mi się, że księżna nie miała złych wiadomości, bo inaczej byłaby napisała; tak się wypada domyślać...
— Bez wątpienia, masz słuszność, Rodinie, ale z tem wszystkiem... niespokojny jestem...
Po chwili milczenia dodał, ciągle się przechadzając:
— Ale... zobacz te listy, skąd one są? o czem donoszą?
Rodin, obejrzawszy pieczątki, rzekł:
— Z pięciu, trzy dotyczą ważnej, wielkiej sprawy medaljonów...
— Dzięki Bogu... byle tylko zawierały pomyślne nowiny, — zawołał Rodin z wyrazem niecierpliwości i ciekawości, z czego sądzić można, jak wielkiej wagi była dla niego ta sprawa.
— Jeden jest z Charlestown, pewnie dotyczący misjonarza Gabryjela, — odpowiedział: — drugi z Batawji, pewno o Indjanie Dżalmie, który się udał na wyspę Jawę po śmierci swego ojca.
Ten jest z Lipska. Niezawodnie jest w nim potwierdzene wiadomości, odebranych wczoraj, któremi Morok zawiadomił, że stosownie do otrzymanych poleceń, córki generała Simon nie mogą odbywać dalej podróży, a jego nikt nie podejrzewa.
Na wzmiankę o generale Simon, twarz pryncypała Rodina przybrała wyraz niezadowolenia.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/137
Ta strona została skorygowana.