Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

— Do Włoch, — odpowiedział zwierzchnik Rodina, ale nie mógł stłumić westchnienia, podobnego do łkania.
Kareta ruszyła w drogę.
Rodin ukłonił się z pokorą i wrócił do pokoju.
Postawa, fizjognomja, ruchy tego człowieka nagle się zmieniły.
Zdawało się, że urósł, nie był to już automat, którym kierowała pokorna uległość; zimna dotąd jego twarza, jego dotychczas ciągle przysłonięty wzrok prędko ożywiły się i odkryły sztańską chytrość; cieniutkie, blade usta ściągnęły się szyderczym, piekielnym uśmiechem, złowroga radość wygładziła trupiowatą twarz. I on też stanął przed ogromnym globusem, i on też przypatrywał się w milczeniu, ściskając go, iż tak powiem, w swojem objęciu, wlepił przez chwilę, jak bazyliszek, swoje jaszczurcze oczy w jego powierzchnię, potem, wodząc po wypolerowanej powierzchni tego obrazu świata sękaty palec, uderzał kolejno płaskim, brudnym paznogciem w trzy miejsca, w których widać było czerwone kropki, i w miarę oznaczania miast, leżących w tak odległych krajach, mówił do siebie:
— Lipsk... Charlestown... Batawja...
Potem dodał z ironicznym uśmiechem:
— W każdym z tych, tak odległych od siebie miast znajdują się osoby, nie wiedzące o tem, że stąd, z tej zakątnej uliczki, z tej izby, patrzy się na nie, że się uważa na wszystkie ich poruszenia... że się wie o wszelkich ich postępkach... i że stąd wychodzą nowe rozkazy dotyczące ich, które wykonane zostaną bez najmniejszej litości... gdyż idzie tu o sprawę mającą potężny wpływ na całą Europę... na cały świat!... Lecz szczęściem, mamy przyjaciół w Lipsku, w Charlestown i Batawji.
Ten staruszek, brudny, nędznie ubrany, jak wybladła martwa maska, który dopiero co, iż tak powiem, czołgał się po globusie, wydawał się bardziej jeszcze, niż jego