Człowiek ten stanął na chwilę w cieniu drzew, z zadowoleniem przypatrując się Dżalmie.
W rzeczy samej pięknie wyglądał przy żywo-złocistem świetle młodzieniec o miedzianej cerze, pełen zapału, ubrany w obszerny strój, jadąc, na dzielnej, karej klaczy, która pianą okryła czerwone cugle i której długi ogon i gęsta grzywa falowały od powiewu wiatru.
Jak to się zdarza w następstwie zbyt żywej radości, Dżalma uczuł napad niezwykłej, ale miłej melancholji; sięgnął ręką do oczu, zroszonych łzami, i puścił wolno cugle posłusznej klaczy, która stanęła natychmiast, wyciągnęła łabędzią szyję i zwróciła głowę ku człowiekowi, którego spostrzegła w krzakach.
Człowiek ten, nazwiskiem Mahal, kontrabandzista z zajęcia, odziany był prawie tak, jak majtkowie europejscy.
Miał na sobie bluzę i spodnie z białego płótna, przepasany szerokim czerwonym pasem, na głowie obszerny kapelusz słomiany.
Mahal śpiesznie zbliżył się do młodego Indjanina.
— Wszak książę Dżalma... — zagadnął niezłą francuszczyzną, podnosząc z uszanowaniem rękę do kapelusza.
— Czego chcesz? — odparł tenże.
— Jesteś pan... — synem Kadży-Singa?
— Tak, więc czego chcesz?
— Przyjacielem jenerała Simon...
— Tak, jenerała Simon... — zawołał Dżalma.
— Jeździsz pan na jego spotkanie codziennie, od czasu, jak spodziewasz się pan przybycia jego z Sumatry.
— Tak... skądże o tem wiesz? — rzekł Indjanin, patrząc na kontrabandzistę ciekawie i ze zdziwieniem.
— Wylądować ma on w Dinao... a nie w Batawji.
— To... może od niego przychodzisz?
— Może — rzekł kontrabandzista z wahaniem... Ale czy jesteś pan synem Kadży-Singa?
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/177
Ta strona została skorygowana.