dotykałem się jego zimnych rąk, a przecież, rok temu, gdy byłem w bramie miasta Bombay i pod wieczór czekałem na jednego z braci naszych... Słońce zajść miało za pagodę, stojącą w zachodniej stronie na wzgórzu; wszystko to jeszcze dobrze pamiętam; siedziałem pod drzewem figowem... wtem słyszę wolne, ale śmiałe stąpanie, oglądam się... to był on... wychodził z miasta.
— Przywidzenie, — odparł Murzyn, — zawsze toż samo przywidzenie!
— Przywidzenie, — dodał Metys, — ani podobieństwa do prawdy.
— Nie zapomina się rysów twarzy człowieka, którego się zabiło... nadto poznałem go bardzo dobrze po owym czarnym znaku, który mu przedziela czoło; on to był, na chwilę przeląkłem się i z miejsca ruszyć się nie mogłem... wzrok mój był błędny... on stanął, wlepił we mnie oczy spokojne, smętne i łagodne... to on! — zawołałem, składając ręce niechcący. „Ja to jestem — odpowiedziałem swym słodkim głosem, — bo wszyscy, których pozabijałeś, odzyskują życie tak, jak ja“: I wskazał na niebo. „Naco zabijać? Słuchaj... idę z drugiego końca świata... do kraju wiecznych śniegów... Czy będę tam, czy tu, na ziemi ognistej, albo na lodowatej, zawsze będę ten sam, ja! Tak samo dzieje się z duszami tych, których dusisz... czy one będą na tym, czy na tamtym święcie, w tej, czy innej powłoce... zawsze dusza będzie duszą... nie dasz sobie z nią rady... Nacóż zabijać“...
Smutnie potrząsnął głową... odszedł., wolnym krokiem za wzgórze pagody.
Patrzyłem za nim, nie mogąc ruszyć się z miejsca; w chwili, kiedy słońce zachodziło, zatrzymał się na szczycie wzgórza... jego wysoka postać przez chwilę widniała jeszcze, a potem znikł za górą. — O! to był on — dodał ze drżeniem, po długiem milczeniu. — To był on!...
Nigdy nie zmieniło się opowiadanie Indjanina, często
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/194
Ta strona została skorygowana.