Metys Faryngea, chcąc pewno wybić sobie z głowy przykre myśli, jakie wzbudzała w nim mowa Indjanina o tajemniczem pochodzeniu cholery, nagle zmienił przedmiot rozmowy.
Oczy jego zaiskrzyły się przytłumionym ogniem, twarz przybrała wyraz dzikiego uniesienia i zawołał:
— Bohwanjo... ty zawsze czuwać będziesz nad nami, nieustraszonymi łowcami ludzi. Nie bójcie się, bracia! nie bójcie się... świat jest wielki... wszędzie znajdziemy zdobycz... Anglicy zmuszają nas do opuszczenia Indyj, nas, trzech naczelników dobrego dzieła; i cóż stąd? zostawiamy tam braci naszych, tak licznych, tak strasznych, jak czarne skorpiony, które się wtedy spostrzeże dopiero, gdy śmiertelnie ukąszą; wygnanie rozszerzy nasze państwo... Bracie, ty będziesz miał Amerykę, — rzekł tonem natchnionym do Indjanina. — Bracie, dla mnie będzie Europa!... Wszędzie, gdzie są ludzie, tam są baty i ofiary... Gdzie są ofiary, tam być muszą i serca, pałające zemstą; naszą powinnością jest podniecać tę nienawiść zarzewiem zemsty! Do nas to należy, podstępem, ułudą pomnażać liczbę usług Bohwanji, zyskiwać sobie wszystkich, którzy gorliwem poświęceniem i odwagą mogą nam być użyteczni. Ubiegajmy się jedni przed drugimi między sobą
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/199
Ta strona została skorygowana.
VI.
ZASADZKA.