— Mamy jeszcze daleką, bardzo daleką drogę? — zapytała Rózia.
— Żeby dostać się do Paryża?... Tak, dzieci moje, ze sto popasów... Nie jedziemy szybko — ale przecież postępujemy naprzód, i odbywamy podróż tanim kosztem, boć nie mamy wiele pieniędzy; dla was izdebka, dla mnie siennik u waszych drzwi, Ponury na moich nogach, trochę świeżej słomy na podściółkę dla starego Jowialnego, otóż nasze koszta podróży; o jedzeniu nie wspominam, bo razem jecie tyle, co jedna mysz, a ja nauczyłem się w Egipcie i Hiszpanji być głodnym wtedy tylko, kiedy sobie mogę na to pozwolić...
W drodze każdy grosz oszczędzony jest zyskiem, zwłaszcza dla ubogich, jak my, ludzi, bo trzeba przecież, abyśmy mieli za co dostać się do Paryża... dla pokazania waszego medaljonu, strzeżcie go więc, z największą pilnością, od czasu do czasu spojrzyjcie, czy go macie przy sobie.
— Święta to dla nas rzecz, boć dostałyśmy go od umierającej matki.
— Słusznie, i powtarzam, strzeżcie go pilnie, aby go nie zgubić przypadkiem.
— Oto jest!
I Blanka wyjęła z zanadrza bronzowy medalik, który miała zawieszony na szyi na łańcuszku z takiegoż metalu.
Medalik ten nosił na dwóch stronach następujące napisy:
Ofiara |
W Paryżu |