— Pani Sainte-Colombe nie potrzebuje udawać wielkiej damy, gdyż jest nią rzeczywiście.
— Ona! wielka dama.
— A jużci tak. Dość było widzieć, jak wytwornie była ubrana w pąsowe suknie, w fjoletowych rękawiczkach, a potem, gdy zdjęła kapelusz, miała loki, łańcuch, wysadzony djamentami, kolczyki z dużych, jak palec, djamentów, brylantowe pierścionki na wszystkich palcach.
— Tak, tak, ślicznie się ty znasz na tem...
— E! to jeszcze nie wszystko!...
— No... no... Cóż więcej jeszcze?
— O samych mi tylko mówiła książętach, hrabiach, o bardzo bogatych panach, którzy u niej bywają i którzy są jej przyjaciółmi, a potem, pytając mnie o oficynę, którą zobaczyła w ogrodzie, a której napół spalonej przez wojska nieprzyjacielskie, nieboszczyk pan nie kazał odbudować. — Cóż to są za ruiny? — rzekła. — To zgliszcza z czasów przejścia wojsk sprzymierzonych — odpowiedziałam jej. — Ach! moja droga... — zawołała, — sprzymierzeńcy... oni to i Ludwik XVIII na nogi, mnie postawili. — Wtedy, mój kochany Dupont, rzekłam sobie zaraz: ach!... to niezawodnie musi być dawna emigrantka.
— Pani Saint-Colombe... — zawołał rządca, śmiejąc się na głos, — o kobieto! kobieto...
— Oj! ty, żeś pobył trzy lata w Paryżu, to już uważasz się za wróżbiarza...
— Kasiu, przestańmy mówić o tem jeszczebym powiedział jakie głupstwo, a są rzeczy, o których tak dobra jak twoja dusza nigdy wiedzieć nie powinna.
— Nie wiem, co przez to rozumiesz... ale daj spokój, nie bądź tak uszczypliwym, bo wreszcie jeżeli pani Sainte-Colombe kupi te dobra... byłbyś wtedy kontent, żeby cię zatrzymała przy twych obowiązkach rządcy... nieprawdaż?
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/215
Ta strona została skorygowana.