wszedł, kłaniając się im nisko. Żona na skinienie męża wyszła.
Trupia twarz Rodina, prawie niedostrzegalne usta, malutkie jak u gadziny, napół zakryte wielkiemi powiekami, oczy, odzież brudna, tworzyły niezbyt ujmującą całość; i jednakże ten człowiek, gdy było potrzeba, umiał przybrać i szatańską sztuką taką dobrotliwość, taką serdeczność, iż mowa jego stawała się wtedy tak ujmująca, tak przenikliwą, że nieprzyjemne wrażenie, a nawet odraza powoli znikły, i prawie zawsze kończył on tem, iż swoją ofiarę! uwiódł, wplątał w kręte zwoje swej wymowy i elokwencji, równie zręcznej jak słodkiej i przewrotnej.
Poczciwy rządca patrzył na niego z zadziwieniem, mając na myśli naglące polecenia intendenta księżnej Saint-Dizier; sądził on, iż inną zupełnie ujrzy osobę; ledwo też mogąc ukryć swoje zdziwienie, rzekł do niego:
— Wszak mam zaszczyt mówić z panem Rodin?
— Tak jest, panie... tu jest list od intendenta księżnej Saint-Dizier.
— Chciej pan, zanim ja list przeczytam, zbliżyć się do kominka. Tak przykre jest powietrze, — rzekł rządca uprzejmie, — czy nie pozwoli pan czem sobie służyć?
— Serdecznie panu dziękuję... za godzinę odjeżdżam...
— Bardzo dobrze, — rzekł rządca, przeczytawszy list.
— Pan intendent ponawia mi polecenie, aby być posłusznym rozkazom pańskim.
— O małe rzeczy chodzi, nie będę pana długo trudził...
— Panie... to dla mnie zaszczyt...
— Wyobrażam sobie, jak liczne i nieustanne być muszą zatrudnienia pańskie! wejść tylko do tego zamku, a w tej chwili uderza wzorowy porządek i czystość; dowodzi to pańskiej wielkiej o wszystko troskliwości.
— Naprawdę pan mi podchlebia.
— Panu podchlebiać... tego właśnie nigdy nie umiałem... stary, prosty sobie, jak ja, człowiek, nigdy o tem
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/219
Ta strona została skorygowana.