i wstąpił do stanu duchownego...
— Ach! panie!.., czy to być może... ów piękny pułkownik,,,,
— Ów piękny pułkownik, waleczny, szlachetny, bogaty, o którego się wszyscy ubiegali, fetowali, tyle korzyści opuścił dla ubogiej, czarnej sukni, i pomimo swego imienia, położenia, pokrewieństwa, związków, swojej reputacji wielkiego kaznodziei, jest dziś tem, czem był przed czternastu laty... prostym księdzem, zamiast być Arcybiskupem lub Kardynałem, jak wielu innych, którzy nie posiadali ani jego zasługi, ani cnót jego...
Rodin mówił tak dobrodusznie, tak przekonywająco; zdarzenia i okoliczności, które przytaczał, zdawały się być pewne, iż Dupont nie mógł się wstrzymać od zawołania:
— A to wybornie... panie! to wybornie..
— Wybornie... nie, zaiste! — rzekł Rodin, z trudną do naśladowania naiwnością, — to rzecz bardzo prosta... takie serce, jakie ma d‘Aigrigny... Lecz prócz innych dobrych przymiotów ten ma szczególniejszy, że nigdy nie zapomina o ludziach poczciwych, zacnych i sumiennych... Otóż krótko mówiąc, zacny panie Dupont, przypomniał sobie i o panu.
— Jakto! margrabia raczył...
— Przed trzema dniami odebrałem od niego list, w którym pisał do mnie o panu.
— Jest więc w Paryżu?
— Oczekujemy go lada chwila; miesiące temu pojechał do Włoch... w tej podróży doszła go nader smutna wiadomość o śmierci jego matki, która bawiła w dobrach księżnej Saint-Dizier.
— Ach! mój Boże!... ja o tem nie wiedziałem.
— Tak, było to dla niego wielkie zmartwienie, ale trzeba umieć zdać się na wolę Opatrzności.
— A w jakichże okolicznościach pan margrabia zaszczycił mnie swoją o mnie pamięcią?
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/222
Ta strona została skorygowana.