Morze okropnie wzburzone...
Ciemno-zielone, pokryte białą pianą, bałwany toczą się naprzemian to w górę, to na dół, przy czerwono-jaskrawym blasku światła na horyzoncie.
W dali, w połowie pochyłości skalistego przylądka, daleko wysuniętego w morze, wznosi się zamek Candoville; czerwienią się jego okna od odbijającego się od nich płomienistego słonecznego światła; jego mury z czerwonej cegły i wysoki szczyt, dachówką kryty, nurzają się w obciążonym mgłami powietrzu.
Wielki okręt bez masztów, płynący tylko przy małej pomocy kawałków żagli, przywiązanych do pni masztowych, pędzi ku brzegom.
Już to toczy się po grzbiecie ogromnych bałwanów, już wpada w ich przepaść.
Błyska się... potem zahuczy grom, ledwo słyszeć się dający pośród strasznego szumu burzy... To wystrzał armatni, ostatni znak żądających ratunku.
W tej chwiil parowiec, okryty obłokiem czarnego dymu, przybywa od wschodu, dążąc ku zachodowi i natęża wszelkie siły, by utrzymać się zdala od brzegu.
Bezmasztowy okręt lada chwila przemknie przed stat-
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/228
Ta strona została skorygowana.
II.
BURZA.