— No, cóż, czy słyszysz? — rzekł Morok z niecierpliwością. Czy powiedziałem wyraźnie?...
— Nie dać im jeść? Kiedy mięso jest tutaj, kiedy ich wieczerza już o trzy godziny spóźniła się!... Zawołał Goljat z coraz większem przerażeniem. — Chcesz więc, żeby stało się nieszczęście dziś wieczorem... zwierzęta poszaleją z głodu!
— Tem lepiej!
— Ależ do djabła ja też jestem głodny!
— To jedz, któż ci przeszkadza? Jadasz surowe mięso — więc masz tutaj gotową kolację!
— Nigdy nie jem, jeżeli moje zwierzęta nie jedzą.
— A ja powiadam ci, że, jeśli nakarmisz zwierzęta, to cię wypędzę.
Goljat wydał coś w rodzaju ryku niedźwiedzia, spoglądając na Moroka wzrokiem osłupiałym i zagniewanym. Morok, wydawszy te rozkazy, przechadzał się się wzduż i wszerz poddasza, pogrążony w zadumie. Potem obróciwszy się do Goljata, zatopionego wciąż jeszcze w głębokiem zdumieniu, rzekł:
— Czy pamiętasz dom burmistrza, gdzie byłem wieczorem dla pokazania mego pozwolenia, i którego żona kupiła książeczki i różaniec?
— Tak — odpowiedział olbrzym opryskliwym tonem.
— Idź, i zapytaj się służącej, czy mogę być pewny, iż zastanę burmistrza w domu jutro wczesnym rankiem. Może będę miał mu powiedzieć coś ważnego, a w każdym razie proszę, żeby nie wychodził z domu, nim się ze mną zobaczy.
— Dobrze... ależ zwierzęta... czy nie mógłbym dać im jeść, nim pójdę do burmistrza? Przynajmniej rysiowi... ten najgłodniejszy... No, mistrzu, przynajmniej Śmierci?
— Ależ właśnie rysia specjalnie zabraniam ci karmić, specjalnie jego.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/26
Ta strona została skorygowana.