— A więc tak! moja matko... wreszcie muszę powiedzieć ci: ojciec przybywa... już przybył...
— Jest... jest...
I dalej Franciszka mówić już nie mogła.
— Ojciec w tej chwili właśnie jest na dole; zanim wszedł, poprosił farbiarza, aby mnie uprzedził, abym cię przygotował do zobaczenia... bo dobry ojciec obawiał się, iżby nagła radość nie zaszkodziła ci...
— O! mój Boże...
— A teraz — zawołał kowal z wybuchem niewymownej radości — tak, on jest tam... czeka... Ach moja matko.... już od dziesięciu minut ledwie mogę wytrzymać, serce mi o mało co nie wyskoczy.
I, podskoczywszy, otworzył drzwi.
W progu ukazał się Dagobert, trzymając za ręce Różę i Blankę.
Zamiast rzucić się w objęcia męża, Franciszka, padłszy na kolana, modliła się.
Wznosząc się duchem do Boga, dziękowała mu serdecznie, że wysłuchał jej modłów i że tak wynagrodził jej ofiary.
Przez chwilę milczeli wszyscy i pozostali nieruchomi.
Agrykola, powodowany uczuciem uszanowania i delikatności, które jednak ledwie mogły powściągnąć uniesienie radości i czułości, nie śmiał rzucić się na szyję Dagoberta; czekał niecierpliwie, aż matka skończy modlitwę.
Żołnierz doświadczał podobnego jak i kowal uczucia; obadwaj się zrozumieli; pierwsze ich spojrzenia na siebie wyrażały ich tkliwość i uwielbienie dla tej dobrej kobiety.
Róża i Blanka, zdumione, wzruszone, patrzyły z zajęciem na klęczącą kobietę, gdy tymczasem Garbuska pocichu zalewała się łzami radości na myśl o szczęściu Agrykoli, i schroniła się w najciemniejszy kąt izby, uważając, że jest obcą, a zatem zapomnianą pośród tego rodzinnego zebrania.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/285
Ta strona została skorygowana.