Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/302

Ta strona została skorygowana.

A przytem, ty mnie ośmieliłaś przeświadczeniem, że serce panny Cardoville... może być równe twojemu...
Na to szczere, naiwne porównanie, Garbuska prawie zapomniała o wszystkiem, co wycierpiała, tak wzruszenie jej było słodkie, pocieszające.
Jeżeli bowiem niektóre istoty, skazane na cierpienia, mają bóle nieznane ludziom światowym, mają też one swoje skromne pociechy i radości, których słodyczy świat nie zna...
Najmniejsze przyjazne słówko, które ich we własnych oczach podnosi, bywa dla tych biednych istot, przywykłych do pogardy, do powątpiewania o sobie samych, niewymownie błogiem.
— Więc zgoda, pójdziesz jutro rano do tej pani... nieprawdaż?... — zawołała Garbuska.
— Ze świtem ja pilnować będę przed bramą na ulicy, aby zobaczyć, czy ci nie grozi jakie niebezpieczeństwo, abym mogła cię przestrzec...
— Jakaś ty dobra i zacna — rzekł Agrykola coraz bardziej wzruszony.
— Musisz wyjść z domu, zanim się przebudzi twój ojciec... Dzielnica, gdzie mieszka ta pani, jest tak odludna... iż, kiedy tam pójdziesz, to będzie prawie to samo, jakgdybyś się ukrył...
— Zdaje mi się, że słyszę głos mego ojca — rzekł nagle Agrykola.
Istotnie, izdebka Garbuski była tak blisko izdebki kowala, iż oboje, przysłuchując się, usłyszeli Dagoberta, wołającego:
— Agrykolo!... czy ty śpisz, chłopcze?... ja już się przespałem... i język mnie świerzbi...
— Idź prędko, Agrykolo — rzekła Garbuska — twoja nieobecność mogłaby go zaniepokić... W każdym razie nie wychodź jutro rano, dopóki ci nie powiem... czym widziała co takiego, coby cię mogło zaniepokoić.
— Agrykolo.. czy jesteś? — zawołał Dagobert głośniej.