Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/310

Ta strona została skorygowana.

— Biedne dziecko, byłeś więc bezbronny? nie miałeś dostatecznej eskorty? — rzekł Dagobert.
— Nie wolno nam nosić żadnej broni — odpowiedział Gabrjel z łagodnym uśmiechem — i eskorty nigdy nie mamy.
— A twoi towarzysze, ci, co byli z tobą, czemuż cię nie bronili? — zawołał popędliwie Agrykola.
— Bracie, sam jeden byłem...
— Sam jeden?...
— Tak, sam jeden, z przewodnikiem.
— Jakto! poszedłeś sam do tego barbarzyńskiego ludu? — powtórzył Dagobert, nie mogąc dać wiary temu, co słyszał.
— To wspaniale! — rzekł Agrykola.
— Wiary nie narzuca się przemocą — odpowiedział Gabrjel z prostotą — samo tylko przekonanie rozszerzyć może miłość chrześcijańską między tymi dzikimi ludźmi.
— A gdy nie można ich przekonać? — spytał Agrykola.
— Ha! mój bracie... to się umiera za wiarę... litując się nad tymi, którzy ją odrzucają... choć tak dobroczynną jest dla ludzkości.
Po tej odpowiedzi, wyrzeczonej z rozrzewniającą prostotą, nastąpiło na chwilę głębokie milczenie.
Dagobert zanadto znał się na odwadze, żeby nie umiał ocenić tego bohaterstwa, zarazem spokojnego i poświęcającego się, i również jak syn, patrzył na Gabrjela z podziwem i uszanowaniem.
Gabrjel słuchał bez okazywania udanej skromności, jakby zgoła był obcy uczuciom, jakie wzbudzał i dlatego, zwracając się do żołnierza, zagadnął:
— Cóż więc myślisz?
— Co ja myślę — zawołał żołnierz — oto myślę, że po trzydziestu latach wojny... sądziłem, że jestem tak odważ-