dziemy tu gdziekolwiek dwa pałasze, a jutro rano, o świcie, za murem, możemy zobaczyć jakiego koloru jest nasza krew... jeżeli ona płynie w twoich żyłach!...
To wyznanie trwożyć nieco zaczęło widzów, którzy nie spodziewali się tragicznego rozwiązania.
— Bić się? Otóż śliczna myśl — zawołał jeden... aby was obu wzięto do kozy; prawa o pojedynkach są bardzo srogie.
— Zwłaszcza kiedy rzecz idzie o biednych ludzi — odezwał się drugi. — Gdyby was przydybał z bronią w ręku burmistrz, posadziłby obu do kozy, i dwa lub trzy miesiące czekalibyście w więzieniu, nim wyrok zapadnie.
— Czyżbyście chcieli mas zaskarżyć? — zapytał Morok.
— Nie, bynajmniej! — rzekli widzowie — Pogódźcie się... dajemy wam przyjacielską radę... korzystajcie z niej, jeżeli chcecie...
— Mniejszać o więzienie, nie dbam o to! — zawołał Morok. — Niech tylko znajdę dwa pałasze... a zobaczymy, czy jutro rano ja pomyślę o tem, co zechce powiedzieć lub zrobić burmistrz?
— A cóż będziesz robił z dwoma pałaszami? — zapytał flegmatycznie Dagobert.
— Kiedy mieć będziesz jeden w ręku, a ja drugi, wtedy zobaczysz... Pan nakazuje bronić swego honoru.
Dagobert wzruszył ramionami, związał bieliznę w chustkę, otarł mydło, staranie zawinął je w ceratę, potem gwiżdżąc przez zęby ulubioną swoją piosnkę: „De Firlemont“, postąpił krokiem naprzód.
Morok zmarszczył brwi i zaczął lękać się, aby zaczepka nie skończyła się niczem. Posunął się ku Dagobertowi, stanął naprzeciw niego, jakby chcąc mu zamknąć drogę, a złożywszy ręce na piersiach, mierząc go okiem, rzekł z największą pogardą:
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/32
Ta strona została skorygowana.