Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/35

Ta strona została skorygowana.

— No! zgoda... ma się rozumieć... każdy po kolei... rzecz sprawiedliwa. My zapłacimy za pierwszą wazę ponczu, a wy za drugą.
— Bieda nie hańbi nikogo — rzekł Dagobert. — Otwarcie przeto powiem, że nie jestem w stanie zaprosić was po kolei; długą jeszcze drogę mamy przed sobą, i nie powinienem czynić niepożytecznego wydatku.
Żołnierz rzekł te słowa z godnością tak szczerą, ale przytem tak mocną, iż Niemcy nie śmieli wznowić zaprosin, pojmując, że człowiek o charakterze Dagoberta przyjąć ich nie może bez poniżenia się.
— No, szkoda... — rzekł gruby mężczyzna. — Chętniebym wypił razem z wami. Dobranoc, mój waleczny żołnierzu!... dobranoc... Już późno, gospodarz pod Białym Sokołem wypchnie nas za drzwi.
— Dobranoc, panowie — odpowiedział Dagobert, idąc do stajni, aby dać koniowi drugą porcję owsa.
Morok zbliżył się ku niemu i rzekł pokornym głosem:
— Przyznałem się do winy, przeprosiłem was... Nic mi nie odpowiedzieliście... czyliż jeszcze gniewacie się na mnie?
— Jeżeli kiedy spotkam się z tobą... gdy już dzieci moje potrzebować mnie nie będą — rzekł weteran głuchym i przytłumionym głosem — powiem ci dwa słowa, a te będą nie długie. — Potem obrócił się tyłem do Moroka, który powoli opuścił dziedziniec.
Oberża Pod Sokołem tworzyła równoległobok. W jednym jego końcu wznosił się główny budynek; w drugim oficyna, gdzie znajdowało się kilka tanich stancyj dla ubogich podróżnych; korytarz sklepiony prowadził stąd w pole; po obu stronach dziedzińca ciągnęły się stajnie i szopy, a nad niemi poddasza i składy.
Dagobert, wszedłszy do stajni, wziął porcję owsa przygotową dla swego konia; wsypał w kosz i potrząsnął, zbliżając się do Jowialnego.