Widząc, że Agrykola zawahał się i znowu spuścił oczy zakłopotany, Adrjanna rzekła doń wesoło, aby go ośmielić, i wskazała mu Lutynę:
— To zwierzątko, do którego jestem mocno przywiązana, będzie dla mnie na zawsze żywą pamiątką dobroci pańskiej, dlatego i odwiedziny pańskie za szczęśliwą poczytuję wróżbę; nie wiem, jakie dobre przeczucie mówi mi, iż może będę mogła być panu w czem użyteczną.
— Pani — odezwał się ośmielony Agrykola, — nazywam się Baudoin, jestem kowalem u pana Hardy, w Plessy, pod Paryżem; wczoraj ofiarowałaś mi pani sakiewkę... nie chciałem przyjąć... dziś przychodzę, aby prosić panią może o dziesięć, dwadzieścia razy taką sumę, jak mi ofiarowałaś pani... mówię to jej odrazu... bo to właśnie najwięcej mnie kosztuje... te słowa piekły mi usta, teraz będę swobodniejszy...
— Szanuję pańskie delikatne skrupuły — rzekła Adrjanna — ale, gdybyś mnie znał, udałbyś się do mnie bez żadnej obawy... ile panu potrzeba?
— Nie wiem, pani.
— Jakto?... nie wiesz pan, jakiej potrzebujesz sumy?
— Tak, pani, i przychodzę prosić cię... nietylko o potrzebną mi sumę... ale nadto o wiadomość, jaka mi potrzebna suma?
— Proszę pana — rzekła Adrjanna z uśmiechem — wytłamacz się jaśniej... pomimo najlepszych chęci, nie zgaduję, o co rzecz idzie...
— Opowiem to pani w kilku sławach: Mam starą matkę, która zamłodu zniszczyła sobie zdrowie pracą dla wychowania mnie i biednego opuszczonego dziecka, które przyjęła za swoje; teraz moim jest obowiązkiem nawzajem utrzymywać ją, co też robię z radością. Ale nie mam nic, prócz zdrowych rąk i chęci do pracy. Gdybym przestał pracować, matka moja pozostałaby bez środków do życia.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/358
Ta strona została skorygowana.