— Czegóż więc wzdychasz?
— Tak, niechcący, mam zgryzoty... panienka jest tak dobra... tak ufająca...
— Pewno że ona jest doskonała, ale ty nie po to tu jesteś, abyś mi prawiła o jej dobroci... Cóż dalej było?
— Rzemieślnik, który wczoraj znalazł i odniósł Lutynę, przyszedł niedawno i prosił, aby mógł mówić z panią.
— I czy ten mężczyzna... jest jeszcze u niej?
— Nie wiem... wchodził, kiedym ja wychodziła z listem...
— Dowiesz się, poco ten rzemieślnik przychodził i upatrzysz sposobność, abyś dziś jeszcze mogła wyjść i donieść mi o tem.
— Dobrze, proszę pani...
— Czy też panienka zajęta była, niespokojna i przestraszona tem, że widzieć się dziś ma z księżną?... Ona się wcale nie tai z tem, co myśli, przeto można wiedzieć o wszystkiem.
— Owszem, panienka była wesoła, jak zwykle, nawet żartowała z tego.
— A! żartowała... — powtórzyła ochmistrzyni i mruczała sobie pod nosem tak, iż Floryna nie mogła dosłysześć: — Będzie się ona śmiała; pomimo jej śmiałości i jej djabelskiego charakteru.. błagałaby o przebaczenie... gdyby wiedziała, co ją dziś czeka.
Potem odezwała się do Floryny:
— Wracaj do pawilonu i odrzuć od siebie, radzę ci, te niedorzeczne skrupuły, które ci mogą bardzo zaszkodzić; pamiętaj o tem!
— Nie mogę, pani, zapomnieć o tem, że sama od siebie nie zależę...
— Bardzo dobrze, przyjdź więc znów.
Floryna odeszła do pawilonu.
Pani Grivois pobiegła natychmiast do księżnej Saint-Dizier.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/367
Ta strona została skorygowana.