napróżno na śmiertelnem łożu wzywała syna; wskutek rozkazu, przysłanego z Rzymu, margrabia d’Aigrigny musiał był poświęcić miłość synowską dla powinności, nie bez pewnego wprawdzie wahania, które spostrzegł i zaraz o niem doniósł Rodin.
Po odejściu pani Grivois i lokaja, margrabia żywo zbliżył się do księżnej, podał jej rękę i rzekł wzruszonym głosem:
— Herminjo... nie zataiłaś czego przede mną w swych listach?.. W ostatnich chwilach swego życia, przed skonaniem, matka moja przeklinała?...
— Nie, nie, Fryderyku, bądź spokojny... Pragnęła widzieć cię... Lecz wkrótce straciła przytomność... i w obłędzie... ciebie jeszcze... wzywała.
— Tak — odrzekł pan d’Aigrigny smutnie — jej instynkt macierzyński przemawiał, że moja obecność możeby jeszcze przywróciła jej życie...
— Proszę cię... zapomnij o tem, porzuć tak przykre myśli... Co się stało, nie odstanie, zapomnij...
— Ostatni raz jeszcze powtórz mi... czy doprawdy moja matka nie dręczyła się bardzo moją nieobecnością?... Czy nie domyślała się, że ważniejsze obowiązki wzywają mnie dokądindziej?
— Nie, nie, zapewniam cię... wprzód nim straciła przytomność, wiedziała, że nie miałeś jeszcze dosyć czasu, aby przybyć do niej... Wszystkie smutne szczegóły, tyczące tego zdarzenia, opisałam ci z największą dokładnością i prawdą. Wierz mi więc i nie dręcz się napróżno...
— Tak, tak... sumienie moje powinno być spokojne... posłuszny byłem obowiązkowi, poświęcając dlań matkę, a jednakże, mimowoli nigdy nie mogłem oderwać się zupełnie od rzeczy światowych, jak nam nakazują straszne słowa.[1]
- ↑ Czytamy w Konstytucjach jezuickich: Aby wyrazy mowy pomagały uczuciom, dobrze jest przyzwyczaić się, aby zamiast mówić, mam rodzinę lub mam braci, powtarza: miałem rodzinę, miałem braci.