Sieroty zajmowały małą nędzną izdebkę, w najodleglejszym budynku oberży. Jedyne okienko wychodziło na pole: łóżko bez firanek, stolik i dwa krzesła, stanowiły umeblowanie, więcej aniżeli skromne, tego zakątka, oświeconego jedną lampą; na stoliku, stojącym u okna, leżał tornister Dagoberta.
Ponury, duży, płowy pies sybirski, leżał u drzwi, i dwa razy już zawarczał, zwracając głowę ku oknu, lecz dalej nie posuwał oznak niechęci.
Dwie siostry, do połowy leżąc na łóżku, owinięte były w długie białe szlafroczki zapięte guziczkami u szyi i rękawów. Nie miały czepeczków; szeroka taśma opasywała ich kasztanowe włosy nad skronią, aby się w nocy nie rozrzuciły. Ten biały ubiór, ta biała przepaska na czole, nadawały charakter tem większej niewinności ich świeżym i ładnym twarzyczkom.
Sieroty śmiały się i rozmawiały, bo pomimo wielu zbyt wczesnych zmartwień, zachorały niewinną wesołość swego wieku; jeżeli wspomnienie matki zasmucało je niekiedy, smutek ten nie miał w sobie goryczy, była to raczej słodka i czuła melancholja, której nietylko nie unikały, lecz nawet szukały; ta zawsze ukochana matka, nie była dla nich umarłą, lecz tylko nieobecną.
Prawie również nieświadome jak Dagobert zwyczajów
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/39
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ V.
RÓZIA I BLANKA.