i różnym ulegli losom, tak, że z ich potomków jedni należą do klas najwyższych, inni zaś do najniższych.
— Doprawdy? — zawołał doktór z wielką ciekawością. — Gdzież jest ta spuścizna? po kim spadek? w czyjem jest ręku?...
— Nie wiem...
— A jakże dowieść praw swoich do niej?
— Dowiem się o tem wkrótce.
— A któż panią o tem objaśnił?
— Tego nie mogę panu powiedzieć — odpowiedziała Adrjanna tonem melacholijnym, łagodnym, który dziwnym się wydawał przy jej zwykłem ożywieniu. — To tajemnica... niepojęta tajemnica... i w chwilach egzaltacji, w jakich mnie pan czasami zastawałeś... myślałam o osobliwszych, nadzwyczajnych okolicznościach, mających związek z tą tajemnicą... tak jest... a wtedy budziły się we mnie wielkie i wzniosłe myśli.
Potem panna de Cardoville zamilkła, głęboko zatopiona w myślach.
Baleinier nie chciał jej przerywać.
Adrjanna zadumana nie zwracała uwagi na to, gdzie się znajduje, doktór zaś kontent był z tego, co usłyszał; ze zwykłą przebiegłością domyślił się, że margrabiemu d‘Aigrigny idzie o spadek, postanowił więc zaraz użyć tego za materjał do tajemnego raportu; jedno z dwojga wynikało: albo margrabia działał w tym razie podług zleceń, otrzymanych od zakonu, albo też działał z osobistego natchnienia; w pierwszym wypadku tajemny raport doktora przekonywałby tylko o jego troskliwości o dobro stowarzyszenia; w drugim zawiadomiłby kogo należy o nieznanych okolicznościach.
Pomimo zdradzieckiej przebiegłości i bezczelności, pomimo zaślepienia oszukanej, doktór nie był jeszcze pewien skutków swego planu; zbliżała się krytyczna chwila, a najmniejsze podejrzenie, wzbudzone niezręcznie w Adrjannie, mogło obalić cały jego projekt.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/433
Ta strona została skorygowana.