Pragnąłbym pomówić z panią. Czy nie zechciałabyś zajść do mnie dziś zrana“.
— Bóg miłosierny wysłuchał mej modlitwy — mówiła Franciszka Baudoin — dziś jeszcze będę mogła poradzić się godnego człowieka, względem wielkiego niebezpieczeństwa, na jakie mimo wiedzy waszej jesteście wystawione... biedne sieroty, tak niewinne a tak grzeszne, choć nie z własnej winy...
Róża i Blanka spojrzały na siebie, nie wiedząc, co odpowiedzieć, żona Dagoberta zaś rzekła do młodej szwaczki:
— Moje dziecko, jednę jeszcze uczynisz mi przysługę.
— Rozkazuj, pani Franciszko.
— Mąż mój zabrał z sobą na drogę do Chartres całotygodniowy zarobek Ągrykoli. Pewna jestem, że biedny chłopiec nie ma przy sobie ani szeląga... Weźmiesz sztuciec srebrny, cztery ostatnie prześcieradła i chustkę jedwabną, którą mi Agrykola dał na imieniny i zaniesiesz to wszystko do lombardu... Postaram się dowiedzieć, w którem więzieniu jest mój syn... i poślę mu połowę kwoty, jaką przyniesiesz... a reszta... posłuży nam... zanim mąż mój powróci... Lecz choć i wróci..., co my poczniemy?... jaki to cios dla nas wszystkich... a z tym ciosem... nędza. Boże, Panie mój! — zawołała boleśnie. — Ulituj się nad niemi i karz mnie tylko jedną.
— Pani Franciszko, nie smuć się tak wiele — rzekła Garbuska — Agrykola nie jest winien, więc niepodobna, aby go tam długo trzymali.
— Chodź!... uściskaj mnie — zawołała rozrzewniona Franciszka — rodzone dziecko nie mogłoby być lepszem od ciebie.
I Franciszka odeszła śpiesznie.
Róża i Blanka pozostały z Garbuską.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/468
Ta strona została skorygowana.