— Ależ tak, ja ci powiadam... Twarz zupełnie masz zmienioną... Rózia ma słuszność.
— Ręczę wam... niema nic — odpowiedział żołnierz dość zakłopotany, bo kłamać nie umiał; potem znalazłszy wyborne tłómaczenie swojego wzruszenia, dodał: — Jeżeli tak wyglądam, jakby mi się co złego przytrafiło, tego przyczyną wasz strach, bo wszakże z mojej to winy pochodzi.
— Z twojej winy?
— Tak, gdybym nie stracił tak wiele czasu na wieczerzę, przyszedłszy tutaj, nim się szyby potrzaskały... I oszczędziłbym wam chwili strachu.
— Jesteś już tu... teraz wcale o tem nie myślimy...
— A czemu nie siadasz?
— Owszem, moje dzieci, mamy z sobą trochę do pomówienia — rzekł Dagobert, biorąc krzesło i przysunąwszy je do łóżka dwóch sióstr, usiadł. — A więc! czy już jesteście, wesołe — mówił, usiłując uśmiechać się. aby je uspokoić. Pokażcie, czy wasze duże oczy nie zamykają się do snu.
— Patrz, Dagobercie — rzekły dziewczęta śmiejąc się i roztwierając jak najszerzej duże błękitne oczy.
— Dobrze, dobrze — odezwał się żołnierz, — będziecie miały dość czasu do ich zamknięcia, bo dopiero dziewiąta godzina.
— My też chcemy coś powiedzieć, Dagobercie — rzekła Rózia, porozumiawszy się z siostrą oczyma.
— Doprawdy?
— Tak, mamy ci powierzyć tajemnicę.
— Tajemnicę?
— Mój Boże! tak!
— Ale bardzo ważną tajemnicę — rzekła Rózia nader poważnie.
— Tajemnicę, która nas obie obchodzi — dodała Blanka.
— O dla Boga!... bardzo wierzę... co jednę z was ob-
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/47
Ta strona została skorygowana.