dliły... Cóż myślisz, ojcze wielebny? nie umieją żadnej modlitwy... nie wiem nawet, czy są chrzczone!
— A więc to są poganki?! — zawołał Dubois.
— To mnie okrutnie trapi, bo mój mąż i ja, zastępując rodziców tym młodym sierotom, będziemy odpowiedzialni za ich grzechy.
— Napewno... bo wy zastępujecie tych, którzy czuwać powinni nad ich duszami; pasterz odpowiada za swoje owieczki.
— A więc, gdyby one dopuściły się grzechu śmiertelnego i dla nas nie byłoby zbawienia?
— No tak, bo zastępujecie im ojca i matkę.
— Niestety!... każdy dzień, każda godzina, które te dzieci przepędzają w pogaństwie, przyśpiesza ich potępienie wieczne, nieprawdaż, ojcze?
— Bezwątpienia...
— O!... mój Boże, mój Boże!... — wołała Franciszka rozpaczliwie.
— Nie trzeba znowu tak się dręczyć — rzekł Dubois. — Bóg wielki jest miłosiernym. Biedne dzieci. W tobie i w twym mężu znajdują dobre, uczciwe przykłady.
— Ach! ojcze wielebny, to właśnie najwięcej mnie trapi... łaska Boża nie dotknęła jeszcze ani mego męża, ani syna...
— A więc, ani twój mąż, ani syn... nie chodzą do spowiedzi? To ważna sprawa... Te nieszczęśliwe mieć teraz będą przed oczyma tak zgubne przykłady... Strzeż się...
— Na litość Boską! ojcze... Udziel mi rady...
— Trzeba, abyś się porozumiała ze swym mężem i umieściła te nieszczęśliwe dzieci w klasztorze... gdzie je nauczą religji.
— Za ubodzy jesteśmy, żebyśmy mogli za nie płacić, i na nieszczęście mój syn został uwięziony za pieśń, którą ułożył...
— Otóż to, do czego prowadzi bezbożność — rzekł surowo Dubois — patrz na Gabrjela... on usłuchał mych
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/470
Ta strona została skorygowana.