i chodźmy — dodała pani Grivois niespokojnie, obawiała się bowiem, aby lada chwila nie powrócił Dagobert.
Róża i Blanka ucałowały Franciszkę, która, ściskając w swem objęciu te miłe i dobre dziewczęta, zdradziecko wydawane, ledwo mogła powstrzymać łzy, choć wewnętrznie głęboko była przekonana, że czyni to dla ich zbawienia.
Siostry, trzymając się za ręce, wyszły za panią Grivois, nie wiedząc o tem że Ponury szedł za niemi, gdyż w nieobecności Dagoberta to zmyślne zwierzę nigdy ich nie opuszczało.
W kilka chwil pani Grivois z sierotami stanęły przy dorożce.
— O! pani, bez urazy — rzekł woźnica, otwierając drzwiczki — ten pani mops wcale nie jest łaskawy, odkąd go pani wsadziła do powozu, wyje, jak opętany, a taki zły, iż zdaje się, że wszystkich chciałby pożreć.
Istotnie, mops, niecierpiący samotności, cały czas skowyczał, jakby go kto ze skóry obdzierał.
— Cicho, Monsieur, już jestem — rzekła pani Grivois.
Róża i Blanka wsiadły do powozu.
Pani Grivois, zanim wsiadła, cichym głosem wskazała stangretowi drogę do klasztoru Panny Marji, wtem mops wściekle zaczął ujadać.
Przyczyna tego gniewu była bardzo naturalna: Ponury, dotąd nie spostrzeżony, jednym susem wskoczył do dorożki.
Mops, rozjątrzony tą śmiałością, uniesiony gniewem, skoczył na pysk Ponurego i tak go ukąsił, iż ten, rozzłoszczony, złapał go za kark i udusił jednem ściśnieniem potężnej paszczy...
Zanim przestraszone dziewczęta zdołały parę razy zawołać: Ponury!... już było po wszystkiem.
— Ach, mój Boże! — rzekła pani Grivois — znowu
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/487
Ta strona została skorygowana.