to potworne psisko... On mi skaleczy mego mopsa... Wypędźcie go panie... nie można go brać ze sobą...
Nie wiedziała jeszcze, jakiej zbrodni dopuścił się Ponury, bo Monsieur leżał już martwy pod ławką w dorożce; dziewczęta zawołały rozkazująco:
— Ponury, idź precz! idź precz!...
Wierne zwierzę wahało się zrazu, czy usłychać. Smętny i błagający spojrzał na sieroty łagodnem okiem, jakgdyby im przyganiał, że go wypędzają, jego, jedynego teraz ich obrońcę. Lecz za nowym surowym rozkazem Blanki, Ponury wyskoczył powoli z dorożki.
Woźnica wgramolił się na kozioł, żywo ruszył z miejsca, kiedy tymczasem pani Grivois przez ostrożność zapuściła firanki w powozie.
Tak się zabezpieczywszy, mogła zająć się swym mopsem, którego kochała czułą miłością, jaką ludzie złej natury okazują częstokroć zwierzętom, odmawiając jej człowiekowi; przywiązana była namiętnie do złośliwego psa, może właśnie dla podobieństwa przymiotów; przywiązanie to trwało już od sześciu lat.
Gdy dowiedziała się o śmierci swego pieska, okrutne skutki jej rozpaczy, jej wściekłości miały uczuć biedne sieroty.
Dorożka toczyła się szybko już od kilku chwil, gdy pani Grivois zawołała mopsa.
Monsieur miał ważny powód, aby się nie odezwać.
— Nuże! złośniku... — rzekła łaskawie pani Grivois. — nie moja w tem wina, że ten wielki pies wpakował się do dorożki, chodź tu zaraz, pocałuj swoją panią.
Też same uporczywe milczenie mopsa.
Pani Grivois bardziej zdziwiona, aniżeli zaniepokojona schyliła się, chcąc go wyjąć z pod ławki, lecz jakież było jej przerażenie, gdy położywszy go na kolanach, spostrzegła, że się nie rusza!
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/488
Ta strona została skorygowana.