— My, pani, już nie myślimy o tem... tylko przykro nam, że widzimy panią tak zmartwioną...
— To przeminie, moje kochane panienki... a widok radości, jakiej dozna wasza krewna, gdy was zobaczy, dopomoże mi do uspokojenia się. Jesteście tak miłe!... a przytem tak do siebie podobne.
— To rzecz bardzo naturalna — rzekła Róża — od urodzenia nigdyśmy się nie rozłączały, ani w dzień, ani w nocy... I jakże charaktery nasze nie mają być do siebie podobne?
— Czy być może... nie rozłączałyście się ani na chwilę?
— Nigdy, pani.
I siostry ścisnęły się za ręce.
— A więc, mój Boże! jakżebyście były nieszczęśliwe, gdyby wam przyszło rozłączyć się!
— O! pani, to niepodobna — rzekła z uśmiechem Blanka.
— Jakto?... niepodobna?
— Któżby był tak okrutny, żeby nas rozłączał?
— Bezwątpienia, kochane panienki, musiałby to być człowiek bardzo zły.
— Ach, pani — rzekła Blanka z uśmiechem — nawet bardzo złośliwi ludzie... nie mogliby rozłączyć nas. Trzy miesiące temu byłyśmy aresztowane. Nadzorca więzienia wydawał się człowiekiem bardzo nieczułym, rzekł jednak: chyba pragnąłby śmierci ich ten, coby je chciał rozłączyć... Pozostałyśmy więc razem i byłyśmy tak szczęśliwe, jak być można w więzieniu.
Dorożka zatrzymała się.
— Aha! jużeśmy przybyły — odezwała się pani Grivois.
Brama otworzyła się, a dorożka wtoczyła się po piasku na dziedziniec.
Pani Grivois podniosła firanki, widać było obszerny dziedziniec, ogrodzony wysokim murem.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/490
Ta strona została skorygowana.