Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/503

Ta strona została skorygowana.

Następująca rozmowa między pierotami i pierotkami, turkami i sułtankami, lub innemi dobranemi parami, da wyobrażenie o ważności pożądanej osoby.
— Kolacja dla nich zamówiona na siódmą zrana; ich powozy już, powinny nadejść.
— Tak... ale Bachantka zechce odprowadzić ostatni kulig z Prado.
— Gdybym był wiedział... byłbym pozostał dla widzenia mojej ubóstwianej piękności.
— Gobinet, oczy ci wydrapię.
— Celestyno!... dajże pokój... nie szczyp mnie w mój naturalny atłas.
— A poco tę Bachantkę nazywasz swoją ubóstwianą pięknością... czemżeż ja będę dla ciebie?
— Ty jesteś moją ubóstwianą, ale nie moją pięknością...
— A to uprzejmie... idź precz, nicponiu!
— Gobinet prawdę mówi, pysznie wyglądała.
— Nigdy jej nie widziałem weselszą.
— A co za strój... klękajcie narody!
— Czarujący!
— Piorunujący!
— Ona tylko jedna umie podobny wymyślić.
— A jak tańczy!
— To... to prawda!... To mi dopiero taniec! Niema na świecie podobnej bajaderki!
— Gobinet, oddaj mi zaraz mój szal... już mi go zniszczyłeś, opasując się nim, jak swoim.
— No, no, Celestyno, nie gniewaj się... przebrany jestem, widzisz, za turka.
— No i za co tu się gniewać?... — ktoś się odezwał.
— Bachantka zachwyca nietylko twego Gobineta, ale nawet municypalnych gwardzistów i sierżantów miejskich.
— Ona zawsze potrafi rozśmieszyć ich...
— Tej nocy jeszcze... gdy tańczyła sławne pas