legała, kochana Cefizo — rzekła Garbuska, tonem zarazem stanowczym i łagodnym.
Łzy potoczyły się z oczu Bachantki.
Garbuska rzekła, biorąc ja za rękę:
— Zastanów się tylko... a przyznasz mi słuszność...
— Słusznie mówisz — rzekła po chwili milczenia Bachantka — położenie moje jest tak upokarzające, iż nawet dobrodziejstwo nosi na sobie zmazę.
— Cefizo... nie chciałam obrazić cię...
— Och! — odrzekła Bachantka — jakkolwiek jestem trzpiotem, miewam chwile zastanowienia... szczęściem rzadkie.
— O czemże wtedy myślisz?
— Myślę, że życie, jakie wiodę... nie jest zaszczytem; postanawiam wtedy prosić Jakóba o małą sumkę, żebym na jeden rok miała utrzymanie, postanawiam udać się do ciebie i przyzwyczaić się znowu do pracy.
— Dobra myśl... czemuż jej nie spełniasz?
— Bo braknie mi odwagi.
— Ale z czegóż wy żyjecie?
— Wydaliśmy z Jakóbem do dziesięciu tysięcy franków przez cztery miesiące, sprzedałam za paręset franków nieco swoich rzeczy... zaczęłam grać na loterji; szczęśliwie wygrałam cztery tysiące franków.
— No, a gdy te pieniądze wydacie, co wtedy będzie?
— Wtedy... fajerka z węglami wszystko zakończy.
— Wielki Boże!... co ty mówisz?...
— No, no, uspokój się... nie jest jeszcze z nami tak źle... Pewien spekulant odkupił od Jakóba prawa do jakiegoś tam spadku... Za te pieniądze bawimy się... póki starczy.
— Ale... cóż potem będzie?
— Potem... na co ta myśl! Mnie się zawsze zdaje, że jutro chyba za sto lat nastąpi... Gdyby myśleć o tem, że przyjdzie umrzeć... żyć-by nie warto...
Rozmowę Cefizy z Garbuską znowu przerwały krzyki,
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/511
Ta strona została skorygowana.