— To nadzwyczajna rzecz, a ten sen, dzieci moje? Jakiż był?
— Siedząc obok siebie, Blanka i ja, widziałyśmy we śnie wchodzącego pięknego anioła; miał ma sobie długą białą suknię, włosy miał jasne, oczy błękitne, i tak piękne, tak dobre oblicze, żeśmy złożyły ręce, jak do modlitwy... Potem słodkim głosikiem powiedział, że nazywa się Gabryel, że matka nasza przysyła go do nas, aby był naszym Aniołem Stróżem, i że on nas nigdy nie opuści, bo kocha nas obie tak mocno, jak matka nas kocha...
— A potem — przerwała Blanka — wziął każdą z nas za rękę, i schyliwszy swe piękne oblicze ku nam, długo patrzył na nas z taką dobrocią... z taką dobrocią, że nie mogłyśmy oderwać naszego wzroku od jego spojrzeń.
— Tak — mówiła dalej Rózia — i zdawało się nam, że jego wzrok przyciąga nas do siebie, albo że serce nasze nawskroś przenika... Z wielkim naszym smutkiem Gabryel nas opuścił, ale powiedział, że następnej nocy powróci.
— I powrócił?
— Tak jest, a możesz sobie wyobrazić z jaką niecierpliwością czekałyśmy chwili zaśnięcia, żeby zobaczyć, czy nasz przyjaciel znowu nas we śnie odwiedzi.
— Hm... to mi przypomina, moje panienki, że zawczora wieczór mocnoście tarły sobie oczy — rzekł Dogobert, skrobiąc się w czoło — udawałyście, że sen was morzy... Wiem, chciałyście mnie corychlej odprawić, żeby tem prędzej sen przywołać?
— Tak, Dagobercie.
— Wprawdzie, nie mogłyście powiedzieć mi, jak Ponuremu: pójdź spać, Dagobercie. I wasz przyjaciel Gabryel powrócił znowu?
— Tak jest, ale tym razem długo mówił z nami, i w imieniu matki naszej tak czułe, tak szlachetne dawał nam przestrogi, że nazajutrz rano Rózia i ja cały czas
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/53
Ta strona została skorygowana.