dziennie, dopóki cię znowu nie pomieści w jakim zacnym domu...
Biedna Garbuska znajdowała się w nader kłopotliwem położeniu: nie wierzyła uszom swoim, nie wiedziała, co ma myśleć. To rumieniła się, to bladła.
Matka Agrypina zanadto była przenikliwą, aby nie odgadnąć, co się działo w duszy Garbuski, rzekła więc:
— Zresztą ty możesz obejść się bez naszego nadzoru: bez naszych rad zdolną będziesz sama ocenić wszystko, coby szkodzić mogło twemu dobru. Od ciebie przeto niczego nie żądam, i proszę cię tylko, abyś nie zapomniała, że zawsze gotową jestem w razie potrzeby, udzielić ci rad macierzyńskich.
— Ach, pani... jakże łaskawą dla mnie jesteś, nie wiem sama, jak mam za to dziękować — wyjąkała biedna Garbuska, nie wiedząc, że w tem ukrywa się wybieg i sądząc, że już teraz uczciwym sposobem pozyska przyzwoite utrzymanie.
— Nie jest to bynajmniej łaska... jest to słuszność — mówiła matka Agrypina z większą jeszcze łaskawością — nie można mieć nigdy za wiele ufności i życzliwości dla cnotliwych dziewcząt, które ubóstwo bardziej jeszcze ugruntowało w cnocie i oczyściło z grzechu, jeśli tak powiedzieć można, bo one zawsze wypełniały Boskie przykazania.
— Wieelbna matko...
— Jeszcze jedno zapytanie, moja córko, ileż razy na miesiąc spowiadasz się?
— Niestety, pani — odpowiedziała Garbuska — nie spowiadałam się ani razu, od czasu mej pierwszej komunji, to jest od ośmiu lat. Zaledwie bowiem, pracując codzień od rana do nocy zdołać mogę zarobić na wyżywienie się: kiedyż więc...
— Ach! przebóg! — zawołała przełożona, przerywając mowę Garbusce i składając ręce z oznakami bolesnego
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/549
Ta strona została skorygowana.