nim. Widząc nagle, jak poczciwe zwierzę opuściło go z radosnym podskokiem, podniósł oczy i spostrzegł o kilka kroków, jak Ponury witał Garbuskę i Agrikolę, którzy tylko co zeszli się nieopodal od klasztornej bramy.
— Garbuska! — zawołali ojciec i syn.
— Bądź dobrej myśli! panie Dagobercie — rzekła z niepodobną do opisania radością — znalazłam Różę i Blankę. Dobra nowina, Agrykolo... panna de Cardoville nie ma obłąkania... widziałam się z nią.
— Nie ma obłąkania!... Jakież to szczęście! — zawołał kowal.
— Dzieci!! — wykrzyknął Dagobert, chwytając w swoje drżące z radości dłonie ręce Garbuski. — Widziałaś?
— Tak, dopiero co widziałam... bardzo smutne... bardzo zmartwione... ale nie mogłam mówić z niemi.
— Ach! — rzekł Dagobert, ledwie tchu złapać mogąc przy usłyszeniu tej nowiny, i przykładając ręce do piersi — nigdy nie myślałem, ażeby moje stare serce tak jeszcze bić mogło! A przecież... dzięki mojemu Ponuremu, pewny prawie byłem, że tak się stanie, jak się oto rzeczywiście stało...
— Dobry ojcze... widzisz, dzień mamy pomyślny — mówił Agrykola, z wdzięcznością spoglądając na szwaczkę
— Chodź-że, niech cię ucałuję, moja droga córko — dodał Dagobert, ściskając Garbuskę.
— Chodźmy po dzieci jak najprędzej!
— Ach! moja droga Garbusko — rzekł kowal wzruszony — powracasz spokój, a może i życie memu ojcu... a pana de Cardoville... jakże się dowiedziałaś o niej?
— Ponury stanął i szczeka — rzekł Dagobert niecierpliwiąc się.
W rzeczy samej pies, równie niecierpliwy jak jego pan, pobiegł przed bramę klasztorną i zaczął szczekać.
Żołnierz zrozumiał zamiar psa i rzekł do Garbuski, dając jej znaczące skinienie:
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/563
Ta strona została skorygowana.