— Chodź... chodź.. mój ojcze... nalegał Agrykola, prawie przemocą odciągając Dagoberta.
Była wtedy godzina piąta wieczorem, mocny wiatr dął; gęste, sine chmury przesuwały się, po niebie. Jużeśmy mówili, że bulwar Szpitalny, ciągnący się w tem miejscu wzdłuż ogrodu klasztornego, był prawie bezludny. Tam więc trójka nasza bez przeszkody mogła się naradzić.
Żołnierz nie ukrywał niecierpliwości, ledwie też skręciwszy za róg ulicy, rzekł do szwaczki:
— Słucham cię, jakbym był w ukropie.
— Panie Dagobercie, dom, w którym zamknięto córki marszałka Simon, jest klasztorem.
— Klasztor! — wykrzyknął żołnierz — tegom się powinien był spodziewać — potem dodał: — No!... cóż dalej?.. pójdę po nie do klasztoru.
— Ależ, panie Dagobercie, zamknięto je tam pomimo ich i pomimo twojej woli; więc ci ich nie wydadzą.
— Jakto! nie wydadzą mi ich? zobaczymy...
I postąpił krok ku ulicy.
— Mój ojcze — rzekł Agrykola, wstrzymując go.
— Niczego słuchać nie chcę... Jakto! biedne dzieci są tu zamknięte... o parę kroków ode mnie... wiem o tem... i miałbym nie wydostać ich natychmiast.... Na Boga żywego. Puśćcie mnie.
— Panie Dagobercie, błagam cię, posłuchaj mnie — prosiła Garbuska, ująwszy żołnierza za rękę — jest inny sposób wydobycia tych biednych dziewcząt.
— Ha! jeśli jest inny sposób... tem lepiej...
— Oto pierścień, który panna de Cardoville...
— Któż to jest ta panna de Cardoville?
— Kochany ojcze, jest to ta sama młoda, zacna panna, która chciała złożyć za mnie kaucję...
— Dobrze, dobrze — przerwał Dagobert. — No, i cóż dalej z tym pierścieniem, moja Garbusko?
— Weźmiesz go, panie Dagobercie i pójdziesz natych-
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/565
Ta strona została skorygowana.