Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

— Dobry!! dzieci moje! On? On zgiąłby podkowę w rękach, jak wy kartę łamiecie, i w dniu, kiedy dostał się w niewolę, zrąbał nieprzyjacielskich kanonierów przy ich armatach. Jakże chcecie, żeby przy takiej odwadze i takiej sile nie był dobrym? Jest temu około lat dziewiętnastu, gdy tu niedaleko... w miejscu, które wam pokazałem, spadł z konia niebezpiecznie raniony. Ja byłem tuż przy nim... Rzuciłem się ku niemu... Wzięto nas obu w niewolę. Do ojca waszego doskoczył jakiś pułkownik i cicho zawołał: „Poddaj się ziomkowi swemu“. Nie jest moim, odparł generał, ziomkiem, ten, kto służy w wojsku nieprzyjacielskiem, i oddał swój pałasz prostemu żołnierzowi. Ostatni koń generała zabity był pod nim: wsiadł więc na Jowialnego, który w tym dniu nie odniósł rany; i tak dostaliśmy się do Warszawy. Tu Generał zawierał znajomość z matką waszą, nazywano ją: „Perłą Warszawy“ to dosyć. Natychmiast w niej się zakochał; pozyskał wzajemność, ale rodzice obiecali jej rękę komu innemu... i komuż?... — Dagobert nie mógł dokończyć...
W tej właśnie chwili Rózia, wskazując na okno, przeraźliwie krzyknęła. Na krzyk sieroty zerwał się nagle Dagobert.
— Co ci jest, Róziu?
— Patrz... patrz... — odpowiedziała, pokazując na Okno. — Zdaje mi się, że widziałem, jak czyjaś ręka odsunęła tam futro na bok.
Zaledwie Rózia wyrzekła te słowa, Dagobert skoczył ku oknu; otworzył je nagle, zdjąwszy wprzód zawieszone na niem futro.
Noc była ciemna, świszczał wiatr gwałtowny.
Żołnierz przysłuchiwał się, lecz gdy nic nie usłyszał, powrócił, wziął świecę, i świecił przez okno, zasłaniając ręką płomień.
Nic także nie widział.
Zamknąwszy znowu okno, pomyślał sobie, że wiatr