z Ponurym był mi towarzyszem... nazywał się Jowialny...
Na to imię, Ponury, leżący u stóp Garbuski, podniósł nagle łeb i spojrzał bystro na swego pana.
— Czy widzisz... i zwierzęta mają pamięć — rzekł żołnierz, westchnąwszy.
A zwracając się do Ponurego dodał:
— To ty sobie przypominasz Jowialnego?
Ponury parę razy lekko zaszczekał, jakgdyby chciał potwierdzić, że pamięta swego towarzysza podróży.
— Łatwo pojmuję, panie Dagobercie, jak ten widok musiał być dla pana przykrym.
— To nic jeszcze... Zbliżam się do afisza i czytam, że Morok, przybyły z Niemiec, pokazywać będzie w menażerji oswojone przez siebie zwierzęta drapieżne, między innemi pysznego lwa, wspaniałego tygrysa i czarnego rysia z wyspy Jawy, nazwanego Śmierć.
— Okropna nazwa — rzekła Garbuska.
— A jeszcze cię bardzie przerazi, moje dziecko to, że właśnie ten ryś przed czterema miesiącami zadusił mi konia niedaleko Lipska.
— To straszne, co pan opowiadasz — rzekła Garbuska, wzdrygnąwszy się.
— Na tem nie koniec. Przez tego Moroka ja i moje dzieci zostaliśmy aresztowani w Lipsku.
— I ten niegodziwiec jest w Paryżu... trzeba się mieć ma baczności; zła to wróżba...
— Tak... dla tego łotra... jeśli go tylko spotkam — mówił sam do siebie Dagobert — bo oddawna mamy z sobą na pieńku...
— Ktoś biegnie po schodach — odezwała się szwaczka, nadstawiając ucha — to chód Agrykoli...
Rzeczywiście wszedł Agrykola. Garbuska, niestety! zaledwie rzuciła nań badawczym wzrokiem, przekonała się, że nadzieje, które pokładała w jego powrocie, są płonne...
— No i cóż? — zapytał Dagobert.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/576
Ta strona została skorygowana.