— Prosimy.... prosimy! — odrzekł Agrykola, gdy tymczasem jego ojciec ocierał sobie zimny pot z czoła.
Otworzyły się drzwi i wszedł poczciwy farbiarz, którego ręce tym razem ubarwione były kolorem amarantowym.
— Dobry wieczór państwu — rzekł ojciec Loriot — dziękuję ci, pani Franciszko, żeś sobie o mnie przypomniała, że mój sklep i wszystko, co się w nim znajduje, jest na twoje usługi... sąsiedzi wzajemnie wspierać się powinni; pani byłaś tak dobrą dla mej nieboszczki żony!...
Złożywszy drzewo w kącie i oddawszy łopatkę z węglami kowalowi, poczciwy farbiarz zapytał:
— Czy nie potrzeba państwu jeszcze czego?
— Dziękujemy ci, zacny ojcze Loriot.
— Dobranoc państwu.
A zwracając się do Garbuski, dodał:
— Nie zapomnij, moje dziecko o liście do pana Dagoberta.. nie śmiałem dotknąć go, aby nie zostawić na nim śladu moich pięciu palców... Dobranoc państwu.
I ojciec Loriot wysunął się z izby.
— Oto list, panie Dagobercie — rzekła Garbuska.
I zajęła się rozniecaniem ognia, gdy tymczasem Agrykola przysunął do pieca stare krzesło ze swą matką:
— Mój chłopcze, zobacz co tu piszą? — rzekł Dagobert. — Mam głowę tak skłopotaną, że ledwie widzę światło.
Agrykola wziął list i czytał:
„Korzystam ze spotkania i rozmowy przez kilka minut ze statkiem, płynącym prosto do Europy. Piszę do ciebie, mój stary towarzyszu, te kilka słów naprędce, i spodziewam się, że cię dojdą przez Havr prędzej, aniżeli mój list, pisany z Indji... powinieneś już być teraz w Paryżu z mojemi....
„Nie mogę skończyć, bo łódź odpływa... tylko słowo jeszcze: przybywam do Francji... Nie zapomnij o 13 lutego..