zapłaty ja biorę na siebie. Nie mówmy już o tem... lepiej naradźmy się, jak działać.
— Ha! widzę, że muszę cię wziąć z sobą.
— Trzeba tak zrobić, ojcze, żeby uwolnić dziewczęta i nie wpaść w biedę. Zauważyłem, że tam, w rogu, przy ogrodzie, jest szopa... przez tę szopę dostaniemy się do ogrodu. Ale, ojcze, zapomniałem: gdy się do szopy dostaniemy, czy weźmiemy z sobą Ponurego?
— Naturalnie. Jeśli tam jest jaki pies, on się z nim rozprawi; uprzedzi nas także o zbliżaniu się stróżów nocnych. A przytem... On jest tak zmyślny i tak przywiązany do Róży i Blanki, że może nam ułatwi ich wyszukanie.
W tej chwili dał się słyszeć uroczysty dźwięk, zegar wybijał północ. Zadrżeli obaj, w milczeniu jeden drugiemu uścisnął rękę. Serca ich odpowiedziały swem biciem dźwiękom zegara, rozlegającym się wśród ponurego milczenia nocy. Dagobert odezwał się:
— Północ... uściskaj mnie i... naprzód!
Chwila była uroczysta, stanowcza.
— Teraz, ojcze, działać należy z taką przezornością i odwagą, jak złodzieje.
Z łatwością znaleźli szopę; wydawała się całkiem zrujnowaną.
— Wybornie — rzekł kowal do ojca.
Krzepki młodzieniec oparł się plecami o szopę i mocno odsadził się nogami: lecz w tejże chwili Ponury zawarczał. Dagobert schwycił syna za rękę:
— Cyt!... Nie ruszaj się. Ponury czuje kogoś w ogrodzie...
Przez chwilę stali w milczeniu, nie ruszając się. Pies, posłuszny panu, przestał warczeć, ale niespokojność i niecierpliwość jego stawały się coraz wyraźniejsze. Z tem wszystkiem nic nie było słychać.
— Pies zapewne pomylił się, ojcze.
— O nie... nie ruszaj się.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/596
Ta strona została skorygowana.