Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/598

Ta strona została skorygowana.

wał się. Przyszli do małego placyku, otoczonego wysokiemi drzewami. Agrykola rzekł:
— Pójdźmy aleją, ciągnącą się wzdłuż muru.
— Dobrze, lecz idźmy nie po ścieżce, ale po trawie, żeby nie słychać było stąpania.
Czas niejaki szli długą, krętą aleją; niekiedy zatrzymywali się, przysłuchując, lub przypatrywali się dziwnym kształtom, jakie przybierały drzewa przy słabem świetle księżyca. Pół do pierwszej wybiło, gdy ojciec z synem zbliżali się do żelaznej kraty, opasującej odzielny ogród przełożonej.
— Ten tam pawilon — szeptał Agrykola — powinien być tym, w którym mieszka panna de Cardoville.
— A naprzeciwko gmach — dodał ojciec — w którym więżą biedne sieroty, ale go stąd nie widać... Drogie dzieci tak blisko są od nas i pewnie smucą się i płaczą — szeptał stary żołnierz z uczuciem.
— Byleby tylko ta krata żelazna nie była zamkniętą.
Krata nie była zamkniętą na klucz, Dagobert chciał ją otworzyć.
— Strzeż się, ojcze, żeby nie zaskrzypiała.
— To jak otwierać: powoli czy prędko?
— Puść mnie, ja otworzę.
I nagle otworzył drzwi kraty tak zręcznie, że ledwo co skrzypnęły.
Zatrzymali się przez chwilę i niespokojni przysłuchiwali się. Wszędzie panowała cisza i spokój. Zdecydowali się wejść do ogrodu przełożonej.
Tu Ponury wesoło podniósł oczy, z zadowoleniem machał ogonem, nareszcie popędził wprost ku drewnianym sztachetom, gdzie rano Róża Simon rozmawiała z panną de Cardoville. Zatrzymał się w tem miejscu, potem zaczął wąchać, szukając zgubionego śladu.
Dagobert z Agrykolą z wielką uwagą śledzili wszystkie jego poruszenia.