Mniej więcej na dwie godziny przed opisanymi tu wypadkami w klasztorze Panny Marji, Rodin i ksiądz d’Aigrigny znajdowali się razem w gabinecie przy ulicy Środek-Ursynów, gdzieśmy ich poprzednio już widzieli. Rodin, odziany zawsze po swojemu, brudno, niechlujnie, siedział skromnie przy biurku i pisał, jako uniżony sekretarz, chociaż obowiązki jego były daleko ważniejsze; był Socjuszem, a w istocie miał obowiązek nie odstępować swego przełożonego ani na chwilę, pilnie uważać, śledzić najdrobniejsze jego czyny i o wszystkiem donosić do Rzymu.
Pomimo zwykłej, pozornej obojętności na wszystko, okazywał widoczny niepokój; odpowiadał jeszcze krócej, niż zwykle, na rozkazy i zapytania, odbierane od księdza d’Aigrigny, który zaledwie przed chwilą przybył.
— Cóż tu zaszło nowego podczas mej nieobecności? — zapytał margrabia Rodina. — Czy zawsze pomyślne nadchodziły wieści?
— Bardzo pomyślne.
— Przeczytaj je.
— Zanim zdam z nich sprawę Waszej Wielebności — rzekł Rodin — uprzedzić winienem, że Morok znajduje się tu już od dwóch dni.
— Morok? — zdziwił się d’Aigrigny. — Sądziłem, że, opuściwszy Niemcy i Szwajcarję, otrzymał z Fribur-
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/604
Ta strona została skorygowana.
CZĘŚĆ V.
OSTATNIA NARADA.
I.
WILJA WIELKIEGO DNIA.