— Co?... 19 października... 1826... — odrzekła powolnie, wzrok mając ciągle zwrócony na jeden przedmiot i jeszcze mocniej ściskając splot czarnych włosów, wiszących u jej szyi. — Jest to nieszczęsna data... Samuelu, bardzo nieszczęsna... pod tą datą odebraliśmy ostatni list od...
Dalej mówić nie mogła.
— Ach!... rozumiem cię — odrzekł starzec — ojciec może w roztargnieniu zapomnieć, kiedy ma na głowie ważne zatrudnienia, ale serce matki zawsze jest przytomne.
Rzuciwszy pióro, wsparł smutnie czoło rękami.
Jezabel, jakgdyby z upodobania w bolesnem wspomnieniu, tak dalej mówiła:
— Tak... 19 października 1826, ostatni to dzień, w którym nasz syn, Abel, napisał do nas z Niemiec, donosząc nam, że według twego zlecenia, postąpił z sumą, którą stąd zabrał... i że miał udać się do Polski, aby tam zrobić inny interes... Biedak nie dojechał... w drodze... zabito go... Jeden z naszych dobrych braci znalazł go w lesie zranionego, umierającego, zawiózł do wioski i tam pogrzebał... Oto wszystko, co zostało nam po nim — dodała, całując splot włosów i medaljon.
— Niestety — rzekł Samuel, ocierając sobie łzy, — przynajmniej Bóg zabrał nam syna wtedy, gdy już ukończyć się ma obowiązek, który nasz ród od półtora wieku wiernie wypełnia... Alboż ta szkatułka nie zawiera królewskiej fortuny? alboż ten dom przed stu pięćdziesięciu laty zamurowany, nie będzie otwarty dziś rano dla potomków dobroczyńcy mego dziada?...
Mówiąc te słowa, Samuel smutnie spojrzał na dom, który widniał przez okno.
Księżyc zaszedł; teraz również i kominy odbijały się czarno na ciemnym błękicie.
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/634
Ta strona została skorygowana.